Zielona Mila – Recenzja

Frank Darabont – Geniusz czy szaleniec?

Nie powinno dziwić, że Frank Darabont jest geniuszem w adaptacji dzieł Stephena Kinga na potrzeby kina. Dlaczego? Bo jako jedyny do tej pory dał się na to skusić, a drugim czynnikiem jest to, że wyszło mu to spektakularnie i praktycznie bezbłędnie. Dwa filmy, „Skazani na Shawshank” i „Zielona mila”, zapewniły temu Francuzowi powszechne uznanie.

Zielona Mila – Blok E

Film kręcony był jesienią 1999 roku i to właśnie mniej więcej o tej porze roku w Cold Mountain dochodzi do dziwnych wydarzeń, które na zawsze wpłyną na życie Paula Edgecombe’a (wspaniała rola sportretowana przez Toma Hanksa). Wspomniany bohater jest kierownikiem bloku E w więzieniu. Robi przyzwoitą karierę i wiedzie spokojne, zadowolone życie ze swoją żoną. Kiedy na Zieloną Milę, jak nazywany jest szeroki korytarz bloku E, wkracza John Coffey (Michael Clarke Duncan, we łzach), życie Paula się zmienia.

Genialny Coffey

Wbrew pozorom, pojawienie się Coffey’a jako czarnoskórego, umięśnionego behemota wzbudza intrygę. Wychodzi bowiem na jaw, że pod postacią olbrzyma kryje się wystraszony, przerażony i emocjonalny facet niezdolny do pojęcia istoty zła na świecie, a co dopiero do zgwałcenia i zabicia dwóch dziewczynek. Bo właśnie o taką zbrodnię jest oskarżony i za nią zapłaci najwyższą cenę swoim życiem.

Po uzdrowieniu Pawła, Jan zwraca na siebie uwagę Pawła. Początkowo klucznik zaczyna mieć wątpliwości co do autentyczności zarzutów stawianych Coffeyowi. Dzięki cudom dokonywanym przez Johna stopniowo dowiaduje się, z kim ma do czynienia. Rozumie, że w swoich rękach trzyma życie niewinnego człowieka. W walce o przetrwanie jest jednak osamotniony i nie może liczyć na nikogo poza sobą. Bo tylko za pośrednictwem Johna otrzymuje możliwość ujawnienia prawdy o stawianych mu zarzutach.

Film doskonały, książka idealna

Na wstępie stwierdziłem, że „Zielona mila” to film prawie doskonały. Prawie, ale zabrakło mi modlitwy Johna, której nie ma w filmie, ale jest zawarta w książce tuż przed egzekucją Coffeya. „Mały Jezu, miły i kochający, módl się za mnie ze wszystkich sił, bądź moim wsparciem, bądź moim przyjacielem, bądź ze mną do końca, Amen” – mówi bohater.

Zarówno książka, jak i film pozostawiają niezatarte wrażenie. Nie sposób po przeczytaniu książki nie zaobserwować, jak postać Johna Coffey’a została ugruntowana w filmie i odwrotnie.

Aktorstwo na najwyższym poziomie

Oba sposoby przekazu są doskonałe. Na uwagę zasługują kreacje wszystkich wykonawców, nie tylko głównych bohaterów filmu – Toma Hanksa i Michaela Clarke Duncana. Równie godny uwagi jest występ Davida Morse’a jako Brutusa 'Brutala’ Howella. Humoru dodaje postać Eduarda Delacroix (Michael Jeter), a raczej jego mysz, z którą nie chce się rozstać i która jest źródłem konfliktu między nim a czarnym charakterem filmu, którym jest oczywiście główny Percy Wetmore (Doug Hutchison).

Śmierć nie oszczędzi nikogo, nawet osoby obdarzonej przez Boga zdolnością do czynienia cudów. Pytanie tylko kiedy i w jakich warunkach nastąpi. Będzie to koniec męki i koniec kary za dopuszczenie do zabicia największego człowieka, który będzie tak niewinny i samotny, jak nigdy dotąd. Pokutuje swoim długim życiem i czeka na śmierć, której nikt nie wie kiedy. Bo, jak to ujął, „każdy musi umrzeć; zdaję sobie sprawę, że od tej reguły nie ma wyjątku, ale mój Boże, Zielona Mila jest tak długa.”